A gdybym to ja ciągle mówiła „NIE”?
Córka wyraźnie wkracza właśnie w legendarny i tak bardzo przez większość rodziców wyczekiwany okres, gdy najczęściej przez nią wypowiadanym słowem jest krótkie, acz jakże treściwe „NIE”.
- „Chcesz obejrzeć świnkę Peppę?” „Nie, nie, nie”. „To może śpiewającego misia?” „Nie, nie, nie”. „Zatem wyłączam telewizor”. „Nieee!!”.
- „Pobawimy się?” „Nie”.
- „Idziemy na dwór?” „Taaaak!” (hehe czyli nie jest z nią aż tak źle).
- „Zjesz zupkę jeśli cię będę karmiła?” „Nieeee”. (zje sama, dzieląc się sprawiedliwie po połowie ze swoją bluzką oraz spodniami).
- „Kochasz tatula?” (siedzącego obok, ale skupionego na własnych sprawach) „Nie”. „A mamunię?” (karmiącą deserem po obiedzie) „Taaaak” (cwaniara).
Zatem w miarę możliwości i dla świętego spokoju w domu jest tak, jak sobie córka zażyczy.
A gdybym to ja zaczęła z taką częstotliwością odmawiać wszystkim i wszystkiemu? Jak bym na tym wyszła na przykład w relacji z mężem?
- (salon, sobotni wieczór, rozpoczynam delektowanie się wolnym wieczorem w pozycji horyzontalnej) „Chcesz obejrzeć ze mną ‘Pi’?” „Nie, nie, nie”. „To może dziesiąty odcinek ‘Utopii’?” „Nie, nie, nie”. „Zatem wyłączam telewizor”. „Nieee!!”.
- (trzecia nad ranem, próbuję zasnąć po czwartej tej nocy wędrówce do łóżeczka) „Zabawimy się?” „Nie”.
- (co innego takie jego pytanie: ) „Idziemy na zakupy?” „Taaaak!”
A w innych, poważniejszych kwestiach? Tych organizacyjno-zawodowych?
- „Mam dla Pani super ofertę nowego telefonu w cenie 29 złotych miesięcznie plus koszty waloryzacji plus darmowe minuty za jedyne 3 złote plus roaming na połączenia z Nigerią i oczywiście cena podkładki pod myszkę z logo naszej firmy.” „Nieeee”.
- „Wyglądasz na wypaloną w pracy. Nie za dużo nerwów cię ona kosztuje? Wciąż robisz to, co kochasz?” „Nie”. „To może zmienisz wreszcie pracę?” „Taaaak”.
No. Nieźle. Wszytko wydaje się takie dziecinnie proste.