Z trybu „OFF” na „ON”
Zacieram ręce, odliczam godziny. Jeszcze tylko trochę i przestanę się martwić. Na pełen etat zajmę się nie tym, czym muszę, tylko czym chcę – córką, mąką, cukrem, migdałami.
Spowolnię tempo, zacznę jeszcze więcej się śmiać i uśmiechać, przytulać i rozmyślać.
Spotkam się tylko z życzliwymi. Ugotuję, ugoszczę, podzielę się.
Spróbuję wytłumaczyć, co to jest jajko, koszyczek, baranek, mazurek i biała kiełbasa.
—
Ostatnie tygodnie dały mi w kość. Podcięły skrzydła, powstrzymały od realizacji innych ambicji, niż to, by było fajnie tu i teraz (bo przecież taki stan nie oznacza, że fajnie może być też za pół roku czy za dwa lata). Mam więc co nadrabiać. Czeka mnie nie tylko porządkowanie (oczywiście na ostatnią chwilę) półek i szafek, ale i myśli w głowie.
Tak, bardzo czekam na Wielkanoc. Liczę na to, że i ja w jej trakcie się odrodzę.