Muszę tu coś wyjaśnić
Wydawać by się mogło, że ostatnio mam więcej czasu. Mniej zajęć obowiązkowych, więcej okazji, by zrobić „wreszcie” wszystko to, co od zawsze odkładałam na później.
Nie byłoby jednak z tego tekstu na bloga gdyby chodziło tylko o zakomunikowanie powyższego faktu. Chodzi tu o dwie kwestie.
ALE NAJPIERW…
Dla jasności zacznę od (dalekiego) początku. Gdzieś w okolicach studiów i pierwszej pracy przestałam się przejmować. Po prostu. Doszłam do wniosku, że co ludziom do tego jak żyję, jakie podejmuję decyzje i co z tego mam. Zdrowy indywidualizm był mi bardzo po drodze.
Mijają lata. Pojawia się on. Zakładamy rodzinę. Układamy sobie razem życie. Staramy się wykorzystywać swoje predyspozycje, wiedzę i zainteresowania, by zarabiać na życie. I dobrze się bawimy wymyślając, a potem realizując prędzej, czasem później, swoje marzenia. Jednym z jego pomysłów była podróż do Australii. Nie musiał mnie do niej długo przekonywać. Co z tego wyszło opisałam tutaj.
Wróciliśmy, żyliśmy dalej, pracowaliśmy i wymyślaliśmy kolejne pomysły na życie. Tym razem mój pomysł (drugie dziecko) zbiegł się z jego pomysłem (dłuższy pobyt w pięknej Australii). Bardzo się zbiegł. Do tego stopnia, że w połowie drugiego miesiąca ciąży on dostał wizę (czyt. zgodę na wyjazd vel dokument udowadniający-nam-że-to-hehe-naprawdę-się-dzieje-ups-a-nie-tylko-nam-się-wydaje).
Pół roku. Staż ma trwa sześć miesięcy. Dokładnie tyle, ile miało pozostać do końca ciąży w momencie rozpoczęcia przez niego pracy.
Dlaczego poleciał? Oboje uznaliśmy, że druga szansa na taki staż może się nie powtórzyć. Że to zwieńczenie jego długotrwałych i niełatwych starań. Że sobie poradzę, bo jest wysokie prawdopodobieństwo, że tak jak za pierwszym razem, ciąża przebiegnie spokojnie i mam wsparcie mieszkającej blisko rodziny.
ZATEM PO PIERWSZE – DLACZEGO MAM WIĘCEJ CZASU?
A więc od kilku tygodni jestem w Polsce, już na zwolnieniu lekarskim. On w Sydney. Stale w kontakcie, w ciągłej tęsknocie, niewymownie z siebie dumni i zdeterminowani. Bo i o formalności związane z wyjazdem nie było łatwo, i o ciążę z pewnych względów również, i w końcu o ułożenie sobie w głowach, że damy radę i nie robimy sobie nawzajem krzywdy (oboje przecież mamy to, co chcieliśmy, choć w wersji minimalistycznej – ja i córka bez niego, on bez nas).
I PO DRUGIE – CZY NA PEWNO MAM GO WIĘCEJ?
Chyba niezupełnie. Czteroipółletnia córka stale zapewnia mi zajęcie, całe szczęście też najczęściej odciąga myśli od zmartwień. Samodzielne zajmowanie się domem też bywa czasochłonne. Nie narzekam jednak. Wszystko mija, najbliższe pięć i pół miesiąca także. Za to gdy już znowu będziemy razem – wszystko wskazuje na to, że czeka nas zupełnie, zupełnie coś nowego.