Nie taka znów tragedia z tymi narodzinami w grudniu
Tak, wiem, moja córka najprawdopodobniej będzie najmłodsza w swojej klasie. Oczywiście, zdaję sobie sprawę z tego, że mniej czasu ma na przygotowanie się do szkoły, a 2014 rok będzie jej z góry przypisany, choć niewiele (bo 6 dni) z niego miała. Ale damy radę.
Wielu członków rodziny i znajomych trzymało kciuki, by nasza córka urodziła się po Nowym Roku. Ale wydaje mi się, że my z mężem bardziej przejmowaliśmy się tym, że prawdopodobnie zabraknie nas na weselu naszych znajomych, którzy brali ślub w Boże Narodzenie. Córka miała sama „wybrać” dzień przyjścia na świat. W każdym razie na 12 godzin przed porodem czułam się na tyle dobrze, że to ja nas zawiozłam autem do kościoła na rzeczoną uroczystość. Pierworodną urodziłam bez większych problemów prawdopodobnie gdy ostatni goście weselni opuszczali salę (wiem, wiem, farciara ze mnie, zwłaszcza przy pierwszym porodzie).
Minęło 7 miesięcy i trochę od grudnia, a ja widzę coraz więcej pozytywnych następstw płynących z takiego, a nie innego terminu narodzin naszej córki.
Po pierwsze, witając 2015 rok miałam poczucie, że chyba już nie doświadczymy tak bardzo szczęśliwego roku jak ten, który właśnie żegnaliśmy. 2014 rok będzie wspominany jako rok ciąży, przygotowywania się do narodzin córki, natomiast kolejny – nie tylko symbolicznie, ale i faktycznie miał być zupełnie nowym etapem życia.
Po drugie, choć sporo jeszcze z pierwszego roku życia córki przede mną, jak do tej pory cudownie jest obserwować i czuć harmonię tego, co dookoła (mam na myśli przede wszystkim pory roku) z tym, co dzieje się z nią i ze mną. Właściwie całą zimę córka przespała, a ja dochodziłam do siebie i dostosowywałam się do nowej sytuacji. Pamiętam, że niemal pierwszego prawdziwie słonecznego i ciepłego dnia poczułam, że ogarniam sytuację i czuję się pewnie opiekując się młodą. Gdy zaczęło jej przeszkadzać opatulanie do snu i trzeba było przerzucić się na kocyki, na zewnątrz było już nie mniej niż 15 stopni Celsjusza. Gdy przyszedł czas na wprowadzanie stałych pokarmów, miałam (i mam) do dyspozycji wszystko świeże, różnorodne i tanie. Przeprowadzka z gondoli do spacerówki odbyła się tuż przed rozpoczęciem lata, siedzenie córka wyćwiczyła sobie na świeżym powietrzu, a chodzenie – mam nadzieję, że zdąży opanować jeszcze przed jesienną niepogodą. Z kolei gdy przyszedł czas wakacyjnych urlopów, byliśmy już w trójkę na tyle zgrani, że nie straszny nam był rodzinny wyjazd nad morze. Pewnie znajdzie się jeszcze kilka drobiazgów w tym samym tonie, ale wymieniam tu te najważniejsze dla mnie.
Co więcej, wracając do kwestii samego grudnia, w dzień jej urodzin i tak byśmy się spotkali u nas w rodzinnym gronie, dlatego najprawdopodobniej i teraz będziemy mogli świętować rocznicę narodzin w dużym gronie. Zaraz po nich są dni wolne (przynajmniej dla uczniów), więc za parę lat znajdzie się także czas na świętowanie z rówieśnikami. Planuję także namówić córkę, by, obserwując koleżanki i kolegów, zbierała przez cały rok najlepsze według niej pomysły na to, jak uczcić urodziny, a ja z mężem postaramy się, przez tyle lat, ile będzie chciała, je realizować (gdyby miała urodziny jako jedna z pierwszych spośród swoich najbliższych znajomych, ten punkt nie miałby chyba tak dużej wartości).
W razie kryzysu mam numer telefonu do mamy poznanej w szpitalu, która urodziła syna mniej więcej trzy godziny po mnie. Zawsze będę mogła podpytać, czy u nich wystąpił jakiś „problem egzystencjalny” związany z datą urodzić bądź wyprzedzić wszelkie fakty i przedstawić sobie nawzajem maluchy i liczyć, że ich znajomość przetrwa, podtrzymywana świadomością tak szczególnego rówieśnictwa.
A z czasem, mam nadzieję, że córka doceni (jak to kobieta), że wolniej się „starzeje” niż jej koleżanki oraz że wkroczy w dorosłość (mniejsza z tym, czy będzie chodziło o ukończenie szkoły, czy uczelni) formalnie najprawdopodobniej przed urodzinami, a więc (tak trochę..) o rok wcześniej.